Kiedy jechać, za ile, czym się poruszać, co zjeść i wypić oraz co ciekawego robić w Porto poza głównymi zabytkami. Oto moje rady.
Kiedy jechać?
Porto oczarowało nas do tego stopnia, że byliśmy tam już 2 razy: raz późną jesienią na przełomie listopada i grudnia, drugi raz późną zimą na początku marca. W obu przypadkach pogoda była taka, jak w Polsce wczesną wiosną. Temperatury oscylowały między 10-20°C. Jednego dnia było dość wietrznie i deszczowo, by drugiego słońce grzało do tego stopnia, że można było rozebrać się do krótkiego rękawka. Serdecznie polecam ten okres osobom, które nastawiają się na zwiedzanie. Tym, którzy chcą się smażyć nad oceanem stanowczo odradzam – nie to miejsce i nie ten czas. Dla nas oba terminy były dogodne z jeszcze jednego względu – mniej turystów równa się brak kolejek do atrakcji turystycznych. A my kolejek nie lubimy.

Transport
Lecieliśmy bezpośrednim połączeniem Berlin-Porto Ryanairem. Koszt biletu to ok. 200-500 zł w dwie strony. My płaciliśmy 280 zł z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, choć oczywiście można upolować taniej. Lotnisko jest usytuowane poza miastem, ale dojeżdża tam metro. Do centrum pojedziemy ok. 45 min. Na lotnisku w automacie biletowym kupujemy kartę Andante, obowiązującą na metro i autobusy, która będzie nam towarzyszyć w trakcie całego wyjazdu. Przy automatach na lotnisku stoją pracownicy, którzy chętnie pomagają w zakupie i tłumaczą zasady funkcjonowania. Tylko podczas pierwszego zakupu wybieramy opcję karta+doładowanie, potem już ją tylko doładowujemy. Miasto podzielone jest na zony, cena karty zależy od tego w ilu zonach mamy zamiar podróżować, mapy z zonami znajdują się przeważnie obok automatów. Wykupujemy ilość przejazdów, możemy wykupić też kartę np. na 3 dni. Ważne, aby bilet „odbijać” za każdym razem przed wejściem do metra oraz przy przesiadce. Metro jest punktualne i wygodne, a autobusy często się spóźniają. W autobusach można kupić bilet u kierowcy, natomiast będzie on droższy. Na miejscu do dyspozycji mamy także zabytkowy tramwaj, którym dojedziemy np. nad ocean, kolejkę linową Teleferico de Gaia oraz tramwaj poziomy lub jak kto woli kolejkę linowo-terenową Funicular dos Guindais, na które nie obowiązuje karta Andante.

Baza noclegowa
My korzystaliśmy jak zwykle z Airb&b. Porto oferuje szeroką i atrakcyjną ofertę bazy noclegowej. Znajdziemy tu zarówno małe apartamenty na 2 osoby, jak i duże luksusowe. Przeważają apartamenty przeznaczone typowo na wynajem dla turystów, są czyste, ładnie urządzone, a gospodarze są pomocni. Jako, że za drugim razem jechaliśmy do Porto dość sporą ekipą, bo 8 dorosłych + 2 dzieci, gdyż organizowaliśmy wyjazd dla znajomych, nie mieliśmy problemu z poszukaniem dużego przestronnego apartamentu z 4 sypialniami i 5 łazienkami. Koszt w naszym wypadku to 370 zł na osobę za 6 dni.
Co jeść i pić?
Był to wyjazd low-costowy, więc gotowaliśmy sobie sami. Zaopatrywaliśmy się głównie na targu Mercado do Bolhão, gdzie można było kupić świeże owoce i warzywa, mięso, ryby i owoce morza. Ceny żywności w Porto są całkiem przystępne, w Lizbonie jest dużo drożej. Nie odmówiliśmy sobie jednak spróbowania kilku lokalnych specjałów.
Najbardziej typowym daniem Porto jest Francesinha. W restauracjach i barach podawana jest jako danie główne, choć w rzeczywistości jest to…sandwich z jasnego pieczywa wypełniony różnego rodzaju mięsem: boczkiem, szynką, stekiem, zapieczony z pomidorem, jajkiem oraz serem na wierzchu. To wszystko skąpane jest obficie w sosie piwnym i podane przeważnie z frytkami. Wygląda…średnio. Smakuje..też co najmniej średnio. A może my trafiliśmy na słabą wersję tego dania narodowego?
Pastel de nata – absolutnie kocham i ubóstwiam najsłynniejsze portugalskie babeczki budyniowe, a w zasadzie jajeczne. Tradycyjne sprzedawane są tylko w jednym miejscu w Lizbonie, recepturę znają ponoć tylko 3 osoby, cała reszta to niby..podróba, ale i tak pyszna! W piekarniach babeczkę kupimy już za 0,30 centów, a w kawiarniach 1-2 €. Pyycha!
Ponadto warto spróbować suszonego dorsza, pieczonych kasztanów sprzedawanych na ulicy, a także innych wypieków portugalskich obok babeczek pastel de nata: makaroników, tartaletek, ciastek oraz sezonowych warzyw i owoców. My na początku marca zajadaliśmy się pięknymi, soczystymi…truskawkami! Mniam!
Z kategorii trunków prym wiedzie oczywiście wino porto oraz kawa. Szczególnie polecam spróbowania wszystkich rodzajów porto, aby zdecydować, które najbardziej przypadnie nam do gustu. W winiarniach i sklepach spożywczych dostaniemy też wersję mini porto – buteleczki bodajże 0,2, które są fajną opcją podczas podróży i zwiedzania. Znawcą kawy nie jestem, ale jako amator mogę powiedzieć, że strasznie lubię kult picia kawy panujący we wszystkich krajach południowoeuropejskich. Mnie najbardziej zasmakowały 3 rodzaje: cafe pingado lub pingo – mała czarna z kroplą mleka, meia de leite – czyli duża, biała kawa z pianką mleczną oraz galão – coś na kształt dużego latte, podawana w wysokiej szklance, wypełniona gorącym mlekiem, do którego wlewa się małą kawę. Kawy najlepiej smakują oczywiście w towarzystwie portugalskich wypieków.
Jakie atrakcje?
O zabytkach jeszcze napiszę, ale poza tradycyjnym zwiedzaniem ciekawych punktów na mapie miasta mamy do wyboru szereg atrakcji turystycznych.
Zacznijmy od środków transportu. Niewątpliwą atrakcją jest przejażdżka starym zabytkowym tramwajem linii nr 1. Warto tym środkiem lokomocji zrobić sobie cudowną wycieczkę nad ocean do ostatniego przystanku, gdzie znajduje się latarnia morska – Foz do Douro (przystanek początkowy znajduje się niedaleko Kościoła św. Franiszka). Linia tramwajowa przebiega przy rzece Douro, aż do miejsca, w którym wpada do oceanu. Po drodze możemy podziwiać zabudowy po obu stronach rzeki oraz okazałe mosty. Wzdłuż rzeki biegnie też szeroka promenada, można więc wybrać się przyjemnym spacerkiem w słoneczny dzień. Sam tramwaj to stylowy zabytek ze starodawnym wnętrzem i mechanizmem prowadzenia. Tramwaj kursuje po jednych torach, co oznacza, że po wykonaniu trasy z punktu A do punktu B, maszynista przesiada się na tył, który staje się przodem 🙂 Koszt wycieczki to 2,50 €, bilet kupujemy u kierowcy.
Kolejna kolejka to Funicular dos Guindais. Jest to kolejka linowo-terenowa, znajdująca się zaraz przy moście Ponte Luis I. Łączy ona niejako górną i dolną część Porto. Mianowicie, gdy znajdujemy się w górnej części, np. na górnej kondygnacji mostu i chcemy zejść na dół, gdzie znajduje się chociażby zabytkowa dzielnica Riberia, zajmuje to sporo czasu i prowadzi okrężną drogą ze względu na dużą różnicę wysokości. Dlatego możemy wybrać transport Funicularem. Kolejka jest bardzo stroma, stąd też uznawana jest za atrakcję, mimo, że jedziemy bardzo powoli, wrażenie i widoki są bardzo przyjemne. Koszt jest całkiem spory, gdyż za ok. 2 minuty jazdy kolejką płacimy 2,50 €, natomiast po całodniowym zwiedzaniu warta jest wykorzystania, aby dotrzeć do upragnionego celu.
Ostatnia kolejka do Teleferico de Gaia. Znajduje się ona po drugiej strony rzeki, w Vila Nova de Gaia. Także łączy dwa poziomy miasta. Stacja początkowa znajduje się zaraz przy zejściu z górnej kondygnacji mostu Luis I po stronie Nova de Gaia. Przystanek końcowy to dolna część miasta, przy rzece, gdzie znajdują się winiarnie. Jest to typowa kolejka linowa, z której możemy podziwiać wspaniałe widoki na czerwone dachy Porto górujące nad Douro. Koszt to 5 €, w cenie jest degustacja wina, w winnicy oddalonej kilka minut pieszo od dolnej stacji. W stacji kolejki znajduje się bezpłatna toaleta.

Winnice ach te winnice. Są one niewątpliwie jedną z najlepszych atrakcji Porto. Wino porto znane jest na całym świecie ze względu na swój przyjemny słodkawy smak, owocowy aromat i rozgrzewającą moc (20%) 🙂 W porto naprawdę można się rozkochać. Amatorom wina szczególnie polecam degustacje oraz zwiedzanie winnic. A najlepiej połączyć jedno z drugim 🙂 My zdecydowaliśmy się na zwiedzanie znanej winnicy Calem. Wycieczka z przewodnikiem, połączona z degustacją to koszt 6 €. Przewodnik oprowadził nas po piwnicach winnicy, gdzie od dziesiątek lat leżakuje trunek, opowiedział nam o historii wina i etapach jego produkcji. Dowiedzieliśmy się, że wino porto występuje w 4 rodzajach: ruby, tawny, rose i white oraz poznaliśmy tajemnicę skąd w nim ten słodkawy smak. Najprzyjemniejszą częścią była oczywiście degustacja. Na miejscu skosztowaliśmy symboliczne ilości wina, można było dokupić sobie butelkę, a resztę degustacji przenieść do apartamentu, co rzecz jasna uczyniliśmy.
Jak już poznawać historię wina to od początku – z takiego założenia wyszliśmy, aby zafundować sobie kolejną atrakcję, którą była podróż w miejsce zbioru owoców, z których produkowane jest porto – do Pinhão. To właśnie tutaj, ok. 80 km na północ, w środkowym biegu rzeki są najlepsze warunki glebowo-klimatyczne, tworzące swoisty mikroklimat sprzyjający uprawie słodkich winogron. Od dawien dawna to właśnie tutaj zbierano owoce i poddawano wino wstępnej fermentacji, a następnie w beczkach drogą rzeczną transportowano łodziami do Vila Nova de Gaia, gdzie wino dojrzewało i leżakowało (stąd słynne kolorowe łodzie zacumowane przy Douro, jako pamiątka tych wydarzeń). Dzisiaj wprawdzie wino transportuje się już drogą lądową, ale nadal wyrabia się je w regionie Pinhão. Na wycieczkę przeznaczyliśmy cały dzień. Wybraliśmy się pociągiem (koszt biletu w dwie strony to niecałe 20€). Sama trasa do Pinhão jest według mnie najlepszą atrakcją, a właściwie szczerze przyznam, że była to najpiękniejsza trasa kolejowa, którą przyszło mi podróżować. Linia ciągnie się przez większość trasy przy samej rzece, czasami wręcz nad samą wodą. Widoki są bajeczne, oglądamy malowniczą dolinę Douro, stoki pokryte uprawami. Nie uraczę was jednak zdjęciami, gdyż nie lubię fotek zza szyby pociągu, a to trzeba zobaczyć samemu. Na miejscu ujrzeliśmy małą, uroczą stacyjkę ozdobioną azulejo. Pospacerowaliśmy po mieście, mogliśmy też wykupić kolejną degustację ale odmówiliśmy sobie z tej racji, że już skorzystaliśmy z tej możliwości w Vila Nova de Gaia. Zamiast tego kupiliśmy nasze ulubione babeczki pastel de nata i usiedliśmy na mostku nad Douro, pomoczyliśmy nogi w rzece, podziwiając dolinę. To właśnie stamtąd pochodzi nasze ulubione zdjęcie.
2 comments